Czy z tak wielkiej liczby filmów, które miałam szczęście obejrzeć mogę wyróżnić ten jedyny, wyjątkowy, niezapomniany? Chwila zastanowienia i… tak, jest! Film poruszający tak głęboko, że aż zakorzenił się gdzieś w sercu. „Le Grand Bleu”. Zachwycająca jest w nim nie tylko treść, nie tylko wspaniała gra aktorów, lecz dosłownie wszystko, w najmniejszym szczególe…
„Wielki błękit” wyreżyserował w 1988 r. młody wówczas, dwudziestopięcioletni Luc Besson. Razem z Robertem Garlandem napisał scenariusz. Do filmu zaangażował utalentowanych aktorów: Rosannę Arquette, Jeana-Marca Barr’a oraz Jeana Reno. Jednakże w treść filmu wprowadza widza nie gra aktorska, nie „jaskrawe” obrazy, lecz subtelna muzyka Erica Serry, która niczym promyk słońca wdzierający się do pokoju budzi śpiącego, zniewala swym urokiem i nie pozwala odejść. Czy to czarująca barwa saksofonu tak uwodzi słuchacza-widza? Czy też subtelnie utkana sieć dźwięków? A może piękno muzyki połączone z zapierającym dech widokiem morza z lotu ptaka? W muzyce tej jest tyle kolorów, światła, wiatru i żaru skał nagrzanych słońcem, że ledwo dostrzegam, iż obrazy są czarno-białe… Nagle muzyka urywa się. Pauza. Główny bohater, mały chłopiec skoczył ze skały do morza. Pauza, gdyż jego uszy, słyszą teraz o wiele mniej, ja zaś odczuwam, że jestem razem z nim pod wodą. To w 1965 roku Luc Besson umieścił pierwszą część filmu. Widzę świat małego Jacquesa, Francuza, mieszkającego w Grecji. Poznaję jego pasję – nurkowanie, towarzyszę w karmieniu ryb morskich, obserwuję pierwsze spotkanie małego chłopca z delfinem. Poznaję jego przyjaciela, Włocha, chłopca o imieniu Enzo. Poznaję mądrego greckiego popa, który dał szansę „małemu Francuzowi” podjąć wyzwanie, aby udowodnić, że jest wspaniałym nurkiem. Towarzyszę mu również w tragicznej śmierci ojca. Słyszę uspokajający głos taty kierowany do dziecka: „Bądź spokojny. Kiedy jestem zmęczony [podczas nurkowania] syreny mi pomagają.” A jednak, morze zabrało go do siebie. Nie sposób opisać bólu po stracie. Jakże ma odnaleźć się wówczas dziecko, opuszczone przed laty przez matkę, które nie jest dojrzałe ku temu, aby udźwignąć tak wielkie brzemię…?
Obraz zgasł. Po chwili przenoszę się jednak na Sycylię 1988 roku. Widzę ponownie morze – piękne, błękitne, nieogarnięte. Obrazowi temu towarzyszy znów muzyka, jakże jednak inna, zdecydowana, żywa, muzyka akcji. Charakterystyczny rytm i melodia o małym ambitusie budują napięcie. Obrazy, tym razem w kolorach, ukazują losy dorosłych już przyjaciół, doskonałych nurków bezdechowych: Jacqua Mayol’a i Enzo Mollinari’ego oraz młodej zakochanej kobiety Johany Baker. Klimat filmu częściowo ulega zmianie, ale pojawiające się systematycznie widoki morza, (zachwycająco ujmowanego w różnoraki sposób), łączą obie części filmu w jedną, spójną całość. Nie czuję chaosu, dalej ulegam urokowi. Dzieje się tak również dzięki wspaniałej, niepowtarzalnej muzyce, niezależnie od tego, czy akcja toczy się na rozpalonej Sycylii, gorącej Riwierze Francuskiej, w zaludnionym Nowym Jorku, czy też w peruwiańskich Andach, przysypanych zmrożonym, skrzypiącym śniegiem, którego białość aż kłuje w oczy.
Zauważam, że niektóre tematy i obrazy pojawiające się w filmie, powracają niczym „Leitmotiv”. Zdecydowanie jest nimi: morze, delfiny, przyjaźń, miłość, samotność, śmierć, poszukiwanie sensu życia, radość, życiowe pasje (nurkowanie, badania naukowe), pokonywanie granic, nawet tajemnicze syreny. Czyż tematy te nie są w mniejszym lub większym stopniu bliskie każdemu człowiekowi? Ileż głębokiej prawdy przekazuje komiczna z pozoru definicja miłości autorstwa Enzo: „To utrapienie, ale ono trzyma nas [rodzinę] blisko.” Widzę, że po śmierci ojca, opuszczony przez matkę Jacques, odnalazł szczęście w nurkowaniu, trenowaniu. Woda stała się jedynym światem, miejscem, w którym odnajduje sens życia. Jeacques jest jednak bardzo samotny. Jak wielka to samotność, skoro w chwili głębokiego smutku człowiek pocieszany jest przez… zwierzęta, delfiny? To właśnie one, delfiny z pobliskiego delfinarium stanowią jego jedyną „rodzinę”. Jestem świadkiem przejmujących zdarzeń. Widzę, jak pewne sfery jego osobowości nie rozwinęły się, nie dojrzały. „Nie myśl o nim jak o człowieku. On jest z innego świata” – przestrzega zakochaną Johanę Enzo. Czy niespodziewana miłości do kobiety, Johany, zburzy jego dotychczasowy świat? Jacques w przyspieszonym tempie próbuje nadrobić „zaległości”: „Chcę wiedzieć wszystko. O wszystkim.” Zdaje się, że w miłosnej bliskości odnajduje te same emocje, które towarzyszą mu przy nurkowaniu z delfinem. Czyż większe szczęście mogło go spotkać? Życie sprezentowało mu głęboką, bezwarunkową miłość kobiety. Jacques wobec tego szczęścia jest nieporadny. Nowa rzeczywistość przerasta go?
Zachwyca mnie charakter Johany. Prawdziwa kobieta! Zakochana ogląda nieprzytomnie EKG Jacquesa, tak, jak ogląda się zdjęcie. Przemierza pół kuli ziemskiej, aby spotkać ponownie ukochanego. Traci pracę. Stara się być z nim we wszystkim. Odnawia mu pokój, towarzyszy w zawodach, poznaje przyjaciela, pomaga w uwolnieniu delfina. Stara się go zrozumieć, nie naruszając jego godności, wolności. Wreszcie skacze do wody, z nadzieją, że może w tym szczególnym wodnym środowisku uda jej się porozmawiać o miłości, która ich połączyła, o przyszłości, o sensie dalszego wspólnego życia. Oddała się mu bez reszty. „Co czujesz, gdy nurkujesz?” – pyta z miłością. Odpowiedź okazała się bardzo raniąca: „To tak jak się poślizgnąć i nie upaść. Najgorzej jest na dole. Trudno jest mi znaleźć powód, aby wrócić.” Morze, które zaspokajało jego dotychczasowe potrzeby, przywołuje go jakby do odkrycia największej tajemnicy. Czym jest śmierć? Z tematem tym Jacques zmaga się ponownie, przeżywając tragiczną śmierci jedynego przyjaciela, Enzo. Śmierć ojca odżywa w nim na nowo. (Nomen omen dzieję się to również w Grecji). Klucze do innego, lepszego świata zdają się mieć syreny, o których wspominał już małemu Jacques’owi ojciec. Sam Jacques dzieli się tym z Johaną, opowiadając jej bajkę: „Wiesz, co zrobić, żeby spotkać syreny? Musisz zanurkować na dno morza, gdzie znika kolor niebieski. Gdzie dodająca otuchy obecność nieba staje się tylko bladym wspomnieniem miejsca, do którego nigdy nie możesz wrócić. Musisz się tam zatrzymać i czekać. Gotów dla nich umrzeć. Tylko wtedy ci się ukażą. Przyjdą do ciebie. Ocenią twoją miłość do nich, a jeśli jest prawdziwa, jeśli jest czysta, a ty im się spodobasz, zabiorą cię ze sobą, na zawsze.”
Z jednej strony widzę śmierć, z drugiej słyszę o nowym życiu poczętym w Johanie.
Jej miłość do ukochanego jest zachwycająca. Głęboka, oddana, wspaniałomyślna. Któż takiej nie pragnie? Lecz zarazem jest to miłość odrzucona, miłość niezrozumiana, nie podjęta, osamotniona… Johana walczy o Jacques’a do samego końca.
Ciemna noc na pełnym morzu. Jacques przygotowany do nurkowania krótko informuje Johanę: „Muszę iść i zobaczyć.” Johana: „Co zobaczyć? Tam nic nie ma… Tam jest ciemno i zimno. Będziesz sam…, a tutaj jestem ja! Jestem prawdziwa! Istnieję!!!” Jacques podaje linę opustową Johanie, pozostawiając decyzję jej samej. Ona wierna miłości obdarza go wolnością do samego końca. „Idź… i zobacz moją miłość.” Pociąga za linę.
Czy Jacques powrócił na powierzchnię? Nie wiadomo. Czy miał szansę na „normalne” życie? Film dotyka również tematu z zakresu metafizyki. Jak zinterpretować widzenie – sen Jacques’a, w którym wyciąga on rękę do wdzierającej się przez sufit wody morskiej? A może bohater pragnął otworzyć drzwi do świata, w którym nie ma bólu, cierpienia, rozpaczy i samotności?
Pomimo głębokich i poważnych tematów poruszanych w „Wielkim błękicie”, wielokrotnie odczuwam odpoczynek. Zdumiewa mnie konstrukcja tego filmu! Nie czuję się po nim zmęczona, czy też przybita psychicznie. Luc Besson z wyjątkową łatwością wprowadza sceny komiczne, ot, chociażby: picie szampana na dnie basenu, relacja zakochanej Johany z podróży z Peru, przypadkowa kąpiel Johany w basenie z kiścią balonów, scena w restauracji podczas spożywania „Spaghetti di Mare”. Doskonale nakreślone zostały portrety psychologiczne postaci (także tych drugoplanowych, np. mamy Enzo). „Wielki błękit” jest również opowieścią o świecie mężczyzn: męskiej rywalizacji, przyjaźni, pracy. W filmie porywa dokładność detali. Badania naukowe wazokonstrykcji występującej pod wpływem zimna przeprowadzane na nurku, dokonywane są na autentycznym sprzęcie (podwodny elektrokardiograf). Wiernie odtworzone zostały zawody w nurkowaniu bez osprzętu, używane są: liny opustowe, obciążniki, balony wypornościowe, zmechanizowane windy z urządzeniem hamującym.
Film bogaty jest we wspaniałe zdjęcia, grę światła, piękno przyrody. Jednym słowem porusza swym pięknem i rzeczywistością!
Jak odebrałabym ten film, oglądając go po raz pierwszy, wiedząc o tym, że oparty jest na faktach? Wiedząc, że istniał nurek bezdechowy, Jacques Mayol, Homo Delphinus, mistrz świata? Wiedząc, że człowiek ten, który tak wiele zrobił dla nauki, w 13 lat po ukończeniu realizacji filmu opartego na jego biografii, zakończył swe życie przez powieszenie się?
To szczęście, że reżyser pozostawia widzowi możliwość domówienia zakończenia filmu, że nie kończy się on happy end’em, jak w amerykańskiej jego wersji. Może właśnie dzięki temu mogę oglądać go bez końca…
Autor: Monika Chmielewska