Muzykoterapia stosowana jest dla pacjentów oddziałów psychiatrycznych, neurologicznych, kardiologicznych, gastrologicznych, onkologicznych, położniczych, w szpitalach dziecięcych oraz w opiece paliatywnej. Podobno znajduje ona również uznanie w gabinetach stomatologicznych. Literatura naukowa traktująca o szerokich możliwościach zastosowania fizjologicznego wpływu muzyki na organizm człowieka podaje, że stosowanie muzykoterapii w gabinecie dentystycznym łagodzi ból leczenia zębów, a co za tym idzie, podnosi jakość usług lekarskich.
Jako muzykoterapeuta mogłam uwierzyć w przeróżne nowości naukowe, ale żeby muzyka łagodziła ból leczenia zębów…? Nawet mnie – praktykującego muzykoterapeutę nie przekonywały takie doniesienia. Mało tego, nigdy nie spotkałam w Polsce dentysty, który leczyłby zęby przy specjalnie zaprogramowanej dla swoich pacjentów muzyce. Owszem, gdzieniegdzie spotykałam się z praktyką słuchania radia –wszystkich audycji i przebojów po kolei, nadawanych przez jakąś stację. Często więc pacjenci słuchali muzyki, w której nie gustują lub wysłuchiwali fragmentów zażartych, wypełnionych nieprzyjemnymi emocjami dyskusji politycznych, zagłuszanymi odgłosami wiertła stomatologicznego. Koszmar! Nie pytano, czy pacjent lubi tego typu rozrywkę, czy nie. Radio prawdopodobnie włączone było z innych powodów i z pewnością nie spełniało roli terapeutycznej.
Całkiem niedawno przytrafiła mi się jednak prawdziwa naukowa gratka. Z racji tego, że mój lekarz stomatolog jest specjalistą dbającym o wysoki standard swoich usług, zawsze podczas wizyty, czułam się w tak zwanych dobrych rękach. Pan doktor jest również osobą wyjątkowo empatyczną. Podczas leczenia troszczy się o pacjenta bacząc, czy za bardzo nie cierpi, a nieuchronne jednogodzinne leżenie na fotelu umila relacjami z aktualnego wydania Gazety Lekarskiej. Pewnego dnia, zupełnie przypadkiem zdradziłam mu, że jestem muzykoterapeutą. Jak się okazało w posiadaniu pana doktora były akurat trzy płyty z nagraniami muzyki terapeutycznej. Na następnej wizycie czekała mnie wielka niespodzianka, „wisienka na torcie”, czyli leczenie zębów podczas słuchania muzyki terapeutycznej! Oczywiście natychmiast wyraziłam zgodę.
Jakie były efekty mojego doświadczenia? Nie wierzyłam własnym odczuciom. Sceneria była taka jak zazwyczaj: przerażający świst wiertarek, narzędzia zgrzytające w kościach, świdrujące w uszach odgłosy akustyczne. (W takiej sytuacji zawsze odczuwałam jedynie ulgę z nie posiadania słuchu absolutnego). Poza odgłosami otaczały mnie nieprzyjemne wonie i jeszcze to męczące unieruchomienie głowy, która wraz z upływem czasu wrasta wręcz w zagłówek fotela. Do tego jeszcze siorbanie ślinociągu i oślepiający blask lampy. Dobrze, że przynajmniej pan doktor miły, delikatny, wrażliwy. Aż tu nagle, docierają do mnie odgłosy zupełnie innej jakości, nietypowe, jakby z zaświatów. Początkowo ciche, ale powoli zwiększające dynamikę. Subtelne, ale ciekawie skomponowane. Nie ma siły, aby ucho człowieka kochającego muzykę nie zwróciło na nie uwagi. Uwaga narastała razem z głośnością dźwięków. „Dziwne, myślałam, dźwięki są syntetyczne, elektroniczne, ale w tym miejscu i w tej sytuacji takie miłe. Ich specyficzny, komputerowy odgłos skutecznie „zagłuszał” świsty i zgrzyty dentystycznych wierteł. Właściwie w tym przypadku dźwięki elektroniczne były najlepszym wyborem, idealnie „zagrały” z odgłosami stomatologicznych akcesoriów. Ciekawiła mnie sztuka prowadzenia linii melodycznej, rozwiązań myśli muzycznej, wsłuchiwałam się w nową jakość dźwiękową, a nieprzyjemne odgłosy narzędzi spowiła jakby dźwiękoszczelna mgła. Miałam wrażenie, że moje ucho osiągnie rozmiary oślego ucha, byłam bowiem aż tak zaabsorbowana muzyką.
„To działa, panie doktorze, to działa! Te dźwięki naprawdę mi pomagały” – wykrzyknęłam podekscytowana po zabiegu. Moja uważność skierowana została na interesującą, łagodną muzykę i nie zwracałam już uwagi na te nieprzyjemne doznania słuchowe. Muzyka rzeczywiście uśmierzyła ból leczenia zębów, ale nie fizyczny, lecz ból psychiczny. To była najmilsza wizyta u dentysty jaką kiedykolwiek miałam.
Pan doktor oczywiście odczuwał satysfakcję, ale z właściwą sobie empatią i roztropnością oznajmił, że nie będzie swoim pacjentom stosował muzykoterapii. Przyznaję, że miał wyczucie terapeutyczne. Opowiedział historię pewnego dentysty z Hiszpanii, który stosował muzykoterapię w swoim gabinecie. Niewątpliwie, ów hiszpański lekarz kierował się dobrem pacjentów, lecz najwyraźniej nie zasięgnął opinii muzykoterapeutycznej i na własną rękę postanowił wprowadzić terapię muzyczną podczas leczenia zębów. Trzeba przyznać, że zabrał się do stosowania tej metody dość karkołomnie. Przede wszystkim nie pytał się pacjentów, czy życzą sobie słuchania muzyki, ani nie poznał ich gustów muzycznych i ograniczył się do odtwarzania muzyki klasycznej. Prawdopodobnie dowiedział się, że muzyka W. A. Mozarta posiada właściwości lecznicze (być może usłyszał o teorii Dona Campbella zwanej „efektem Mozarta”?), więc swoje działania zawęził tylko do niej. Nie wiedział, że w muzykoterapii należy stosować zasadę ISO, czyli działać „podobnym na podobne”. Na początku terapii należy dostroić się do aktualnego stany emocjonalnego i gustu pacjenta. W przeciwnym razie całe terapeutyczne starania spalą na panewce. Ponadto, pan doktor z Hiszpanii nie odtwarzał muzyki ze sprzętu wolno stojącego, lecz nakładał pacjentom słuchawki na uszy. Przypuszczam, że miały one dodatkowo tłumić odgłosy narzędzi dentystycznych, ale nie zauważył, że słuchawki te krępują możliwość choćby minimalnych ruchów głową pacjenta, i przyczyniają się do uciskania uszu. Czy można w takim przypadku mówić o terapeutycznym działaniu muzyki? Niestety, działanie pana doktora z Hiszpanii były pseudo muzykoterapeutyczne. Podobno, niektórzy pacjenci przeżywali dodatkowe katusze podczas leczenia zębów, bo czy wszyscy lubią muzykę klasyczną? Czy wszyscy lubią zakładać słuchawki na uszy? Osobiście bardzo lubię Mozarta. Z upodobaniem powracam do słuchania II części koncertu klarnetowego A dur KV 622 lub Andante z koncertu fortepianowego nr 21 „Elvira Madigan”, czy Adagio z„Gran Partity”. Nie jestem jednak przekonana, zwłaszcza po moim opisanym wyżej pozytywnym doświadczeniu muzykoterapeutycznym u stomatologa, czy barwa instrumentów klasycznych, zwłaszcza smyczkowych, jest adekwatna do jazgoczących, metalicznych odgłosów wierteł stomatologicznych?
Niestety, połączenie drażniącej muzyki z nieprzyjemnym zabiegiem medycznym jest doświadczeniem destrukcyjnym, nie mającym z terapią wiele wspólnego.
Czy w takim razie artykuły naukowe donoszą fałszywe informacje? Z pewnością ich doniesienia potwierdzone są wieloma badaniami. Problem w tym, że nie można stosować muzykoterapii bez przeprowadzenia diagnozy muzykoterapeutycznej. Dopiero po dokonaniu analizy wyników testów diagnostycznych można stwierdzić, czy muzykoterapia będzie służyła danemu pacjentowi, a jeżeli tak, to jaki rodzaj muzyki będzie wpływał na niego leczniczo. Oczywiście, pomimo najbardziej pozytywnych wyników,ostatnie słowo należy zawsze do pacjenta. To on decyduje o leczeniu zębów wspomaganym muzyką.
Autor: Monika Chmielewska